Od pewnego czasu byłem proszony o popełnienie wpisu pod tytułem co zabrać na rejs. Nie ukrywam, że z każdą kolejną prośbą moja odraza do tematu rosła. W sieci są dziesiątki mniej lub bardziej trafnych "publikacji" na ten temat – polecam na długie zimowe wieczory, czasem można znaleźć prawdziwe perełki w stylu:
- śpiwór (koniecznie wyprany przed każdym rejsem, tak aby kapitanowi na jachcie nie śmierdziało)
- teksasy
- obowiązkowo dres
W ten sposób młodzi żeglarze już od samego początku przygody z morzem są narażeni na dyskomfort psychiczny. Śpiwór prać trzeba, ale nie przed każdym rejsem (no chyba że nasz zwyczajowy rejs to skok przez ocean, ale wtedy nie ma potrzeby czytania co zabrać na rejs). Teksasy można sobie wygooglować, ale obowiązkowy dres to już przegięcie.
Pamiętam, że na turystycznym rejsie założyłem spodnie polarowe raz. Jeden jedyny raz, i trwało to całe 10 minut do momentu, gdy wybranka mojego serca ujrzała mnie i ubiór mój skwitowała "Coś ty to ubrał?!"
A teraz do rzeczy. Zakładam, że jeśli to czytasz to pewnie masz za sobą kilka rejsów morskich, może zastanawiasz się na pierwszym samodzielnym prowadzeniem, albo prowadziłeś już jacht kilka razy i jesteś na etapie optymalizowania swojego ekwipunku.
Podstawową rzeczą, którą zawsze zabieram na każdy rejs jest moja skrzyneczka skipperska o wymiarach mniej więcej 20x15x10cm. Ta skrzyneczka to taki domowy grab bag. Gdy ktoś do mnie zdzwoni, i powie, jest rejs do poprowadzenia, musisz być gotowy za 20 min, to po prostu biorę ją, sztormiak, śpiwór, czołówkę jakieś ubrania i jestem gotowy (swoją drogą bycie zawsze spakowanym na żagle też ma swoje zalety ale o tym innym razem).
W środku znajdują się najpotrzebniejsze rzeczy, które nie raz uratowały mi skórę (albo kaucję) zarówno na morzu, jak i na śródlądziu. Historia skrzynki ma mniej więcej 10 lat, i zaczęła się kiedy po zakończonym rejsie przez około 3 godziny gąbeczką do naczyń usuwałem niewielki ślad od opony na burcie. Pech chciał, że w jednym z portów odbijacze nie zadziałały prawidłowo (przyznaj się, po prostu źle je powiązałeś) i burta się obtarła. Dla mnie było to ledwo widoczne, natomiast dla armatora była to kwestia części kaucji. Pecunia non olet, trzeba było wyczyścić. Gdybym miał drobny papier ścierny zajęłoby to 10 minut.
Po rozpakowaniu wygląda to tak:
1. Narzędzia
Teoretycznie na jachcie morskim skrzynkę z narzędziami powinniśmy mieć, w praktyce różnie to bywa, dlatego multitool to podstawa. Ja posiadam najprostszego Lethermana, kiedyś miałem multitoola z katalogu jednej ze stacji benzynowych – też był ok, niestety poszedł na dno. Z nadmiernie tanimi multitoolami polecam uważać, nie ma nic gorszego, niż kombinerki, które zaczynają się "rozłazić" przy większym nacisku, czy śrubokręt, który okazuje się być miększy od zapieczonej śruby którą trzeba odkręcić.
Druga rzecz to nóż. Temat na osobny artykuł, więc nie będziemy się nad nim nadmiernie rozwodzić. Warto, aby nóż miał szeklownik i marszpikiel, natomiast koniecznie powinien mieć kawałek linki i karabinek lub szeklę, inaczej prędzej czy później go utopisz.
Zabieranie obu tych rzeczy a jeszcze jedną zaletę. Jeżeli nóż przywiążesz np. do spodni "dziennych" a multitoola do sztormiaka, nóż będziesz mieć zawsze przy sobie.
Mały klucz nastawny nie zajmuje dużo miejsca, a może okazać się bezcenny podczas usuwania drobnych awarii. Do tego w skrzyneczce mieszka mała latarka. Wiem, że masz latarkę w telefonie, wiem, że są czołówki, ale za dużo widziałem utopionych telefonów, a latarki mi nie szkoda.
Ostatni rzecz w tej kategorii, to zegarek, który jeździ ze mną na wszystkie rejsy, więc w domowym brab bagu musi być.
2. Środki do naprawy
W tej kategorii są wszystkie małe rzeczy, które posłużą do ewentualnych napraw.
Pierwsza i podstawowa sprawa to taśma izolacyjna – można nią tymczasowo połączyć milion rzeczy, zabezpieczy końcówkę liny, a ponad wszystko jak będziemy ją chcieli usunąć to nie pozostawi śladów jak power tape.
A porpos power tape – zapytasz dlaczego nie ma tu szarej super taśmy i WD40? Na pewno widziałeś w internecie obrazek, który pokazuje jak przy użyciu obu tych środków rozwiązać każdy problem. Mówimy tutaj o minimalnym zestawie na tygodniowy rejs morski. Jeżeli pływasz na starym zaniedbanym jachcie, to na pewno na liście z prowiantem jest punkt karton power tape'a i zgrzewka WD40.
Dalej papier ścierny (różne grubości), łatwo usuniesz każde drobne obtarcie, o czyszczeniu burt gąbeczkami już pisałem. Klej cyjanoakrylowy "do wszystkiego", klej dwuskładnikowy w formie plasteliny na grubsze awarie, silikon zwany prze niektórych sikaflexem, trytytki i drut różnej grubości. Po co drut? A na przykład po to, że jak załogant utopi ostatnią wolną przetyczkę to możesz sobie dorobić.
4. Szekle i karabinki
Teoretycznie przejmując jacht, powinien on być wyposażony we wszystkie niezbędne szekle, a nawet mieć zapas. W praktyce z reguły zapas był ale dzieci poprzedniego skippera, postanowiły przywieźć pamiątki z wakacji, a twój załogant po poprzednim wieczorze ma syndrom niespokojnych dłoni i właśnie utopił przetyczkę.
5. Zestaw do szycia
Najprostszy „hotelowy” zestaw do szycia też się przyda. Na przykład gdy pod wrażeniem Twoich umiejętności manewrowania w ciasnej marinie przy silnym wietrze pękną komuś spodnie, lub załogantka zgubi guziczek. Podstawą natomiast są igły do szycia żagli, juzing i dobry, podkreślam dobry naparstek. Oczywiści najlepsza jest rękawica bosmańska, natomiast pamiętajmy, że mówimy o zestawie na jacht czarterowy a nie własną jednostkę. Powiesz, przecież jak podrę żagle ot i tak stracę kaucję. To prawda, natomiast jeśli lekko uszkodzisz lik wolny/ osłonę UV foka podczas halsówki i w porę to zauważysz, spokojnie jesteś w stanie naprawić to sam.
6. Kawałki żagla
Nie ma się co za dużo rozpisywać, nie służą one stworzeniu nowej genui, a jedynie w razie awarii, drobnego rozdarcia mają zapobiec dalszemu uszkodzeniu żagla.
7. Dokumenty i różności
W tej kategorii umieściłem wszystkie pozostałe rzeczy. Zwyczajowo wożę ze sobą wszystkie patenty/ świadectwa radiooperatora, książeczkę żeglarską. Do tego pastylki dekstrozy, na wypadek gdybym musiał siedzieć długi czas za sterem bez możliwości zejścia pod pokład (bo się na przykład cała załoga pochorowała, autopilot wysiadł a do portu jeszcze 60 mil). Zapasowe zapałki i zapalniczki, złączkę elektryczną. Pendrive – oj tak czasem ostatniego dnia rejsu chcę zgrać jakieś fajne zdjęcia. Marker (oczywiście permanentny) może się przydać do zaznaczenia np. pozycji jakiejś części przed demontażem, albo zmiany nazwy jednostki swojej bądź wroga (pamiętacie scenę z Pan życia i śmierci).
Ostatnia rzecz to przepaska na oko – nigdy nie wiesz czy w porcie nie odbywa się właśnie bal piracki, na który wstęp jest tylko z przebraniem.